Nie pozwól, żeby nauczyciele zmarnowali życie twoim dzieciom. Na lekcji plastyki w zerówce jedna z dziewczynek siedzi w tylnej ławce i od 20 minut zawzięcie coś rysuje. Zaciekawiona nauczycielka pyta: - Co rysujesz?
- Boga.
- Ale przecież nikt nie wie, jak wygląda Bóg.
- Za chwilę się dowiedzą.
W tym wieku nie zna się rzeczy niemożliwych. Gdy zapytać sześciolatka, do czego może służyć patyk po lodzie, z miejsca wymieni co najmniej kilkanaście zastosowań. A 20-latek odpowie, że to patyk do lodów. Poza tym nie wie już, jak narysować Boga. Co gorsza, kiedy skończy wyższą uczelnię, zostaje ze świadectwem wyśmienitego wykształcenia, ale coraz częściej bez pracy.
Rodzimy się kreatywni i twórczy, ale w szkole tracimy te naturalne zdolności. Bo szkoła, zamiast odkrywać talenty, zabija je. Zamiast pielęgnować różnorodność, stara się przerobić wszystkich uczniów na jedną modłę, niczym dania w edukacyjnym fast foodzie.
To diagnoza współczesnego szkolnictwa, którą postawił pięć lat temu Ken Robinson, brytyjski ekspert ds. edukacji. Przemawiając na konferencji TED (Technology, Entertainment, Design) w San Francisco, w 18 minut podbił publiczność. Kiedy jego wykład trafił do internetu, z miejsca obejrzało go ponad 4 mln ludzi. Do dziś trwa o nim żywa dyskusja.
Tim: "Wszystko, o czym mówił Ken, odnosi się do mnie. Mam 16 lat. Uwielbiałem czytać książki. Zadawałem rodzicom mnóstwo pytań, byłem kreatywny. Nienawidzę szkoły. To powinno być miejsce wolnej nauki i wymiany idei z innymi. Ale nie jest. Nie podnoszę już ręki, bo zła odpowiedź wpędza cię tylko w kłopoty. Teraz siedzę i wkuwam do testu. Wkuwam i zapominam".
Chór bez PresleyaUlubionym przykładem Kena Robinsona jest ośmioletnia Gillian, która w szkole sprawiała same kłopoty. Nie radziła sobie z pracami domowymi, pisaniem, rachunkami, wierciła się, przeszkadzała innym i zakłócała lekcje. Była tak wielkim utrapieniem dla nauczycieli, że zasugerowali rodzicom, że z dziewczynką coś jest nie w porządku i bardziej odpowiednia będzie dla niej szkoła specjalna.
Dziś diagnoza byłaby raczej oczywista - ADHD. Ale wtedy, to były lata 30. zeszłego stulecia, zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi nie został jeszcze odkryty.
Zaniepokojeni rodzice zaprowadzili Gillian do psychologa. Ten posadził ją na sofie, przez 20 minut uważnie się jej przyglądał i jednocześnie przepytywał matkę. W końcu kazał dziewczynce zostać w gabinecie, a sam wyszedł z matką porozmawiać. Przedtem jednak włączył radio. Jak tylko znaleźli się na korytarzu, szepnął do matki: "Proszę tu stanąć i obserwować". Kiedy tylko Gillian została sama w gabinecie, wstała i zaczęła się ruszać w takt muzyki z radia. Po kilku minutach psycholog powiedział matce: "Gillian nie jest chora, ona jest urodzoną tancerką, niech ją pani zapisze do szkoły baletowej".
I tak się stało. Gillian Lynne zrobiła wielką karierę, była potem twórcą choreografii do słynnych musicali "Koty" oraz "Upiór w operze".
Mało jednak brakowało, by trafiła na długą listę zmarnowanych talentów, szkoła już spisała ją na straty.
Nie ją jedną. Dwaj Beatlesi - Paul McCartney i George Harrison - uczyli się w tej samej szkole w Liverpoolu, nikt nie zauważył ich talentu. Na lekcjach muzyki najczęściej grywali z kumplami w karty. Elvisa Presleya nie przyjął organizator szkolnego chóru. Żaden z nauczycieli Johna Cleese'a - jednego z filarów komediowej grupy Monty Python - nie zorientował się, że ma on poczucie humoru.
Głupi ci nauczyciele? Nie. Talent jest często ukryty i trzeba go znaleźć, ale nasze szkoły nie mają na to czasu ani chęci, bo zajmują się czymś innym.
Sztuka ratuje szkołęTańcem pogardza się w większości szkół, tak jak muzyką, plastyką i innymi artystycznymi przedmiotami. To - jak mówi Ken Robinson - dziedzictwo XVIII i XIX wieku, kiedy tworzyły się szkoły powszechne. W gruncie rzeczy powstawały pod dyktando ówczesnej rewolucji przemysłowej, która potrzebowała wykształconych robotników i urzędników, umiejących przede wszystkim czytać, pisać i liczyć. Dlatego naukę zorganizowano na wzór piramidy - na samej górze, tj. najważniejsze, były matematyka i język, niżej dyscypliny przyrodnicze i humanistyczne, a na samym dole zajęcia artystyczne i fizyczne.
Taka hierarchia pokutuje w szkołach do dziś. Tak samo jak przekonanie, że jednym z głównych celów edukacji jest przygotowanie młodych ludzi do zajęcia miejsca na rynku pracy.
Kiedyś samo posiadanie dyplomu wyższej uczelni gwarantowało zatrudnienie. Dziś to już nie wystarcza. Świat i krajobraz ekonomiczny całkowicie się zmieniły. Coraz większą rolę odgrywają tzw. przemysły kreatywne, jak reklama, film, wzornictwo, sztuka, TV, gry komputerowe etc. Nowe technologie zacierają granice pomiędzy domem a pracą, biznesem i przyjemnością, są inwazyjne i wszechobecne. Stare, rodem z epoki węgla i stali, tracą na znaczeniu, a symbolem tego było niedawno wysunięcie się firmy Apple na czoło najbardziej wartościowych spółek świata, przed koncern naftowy Exxon Mobil.Apple większość dochodów czerpie z produktów, których jeszcze trzy lata temu nie było na rynku (jeden z założycieli firmy Steve Jobs rzucił uczelnię po pół roku nauki, bo doszedł do wniosku, że zdobyta tam wiedza do niczego mu się w życiu nie przyda).
http://wyborcza.pl/magazyn/1,125941,11391583,Dlaczego_szkola_przegapila_ich_talenty.html?as=1 Iwona Puczko - fanka zespołu.