Bardzo się cieszę,że trafiłam na to forum.Poruszane są na nim ciekawe i bardzo istotne kwestie.Jako rodzic dziecka uczęszczającego do młodszej klasy podstawówki,staję czasem przed pewnymi dylematami.Wydawałoby się,że jest to okres,w którym problemy mniejsze w zdecydowanej mierze biorą górę nad większymi,a życie,to szkolne,okazuje się pisze różne scenariusze.Z własnych doświadczeń,obserwacji,rozmów z innymi rodzicami wnioskuję,że coś jest nie tak.Doskonale pamiętam,jak to było,gdy sama chodziłam do szkoły podstawowej i patrząc wstecz widzę ogromną różnicę.Dziś drobne kłótnie,przepychanki między dziećmi kończą się wielką aferą,pozwolę sobie na użycie takiego słowa.Najczęstszym efektem końcowym jest obraza rodzica na rodzica poprzedzona nie przyjemną dyskusją.A dzieci?Różnie.Najczęściej puszczają w niepamięć owo wydarzenie,zdarza się niestety często,że po przysłuchaniu się racji rodziców,zasłyszanych w domowym zaciszu,ugruntowują w sobie taki sam pogląd na zaistniałą sytuację i siłą rzeczy"boczą się"na kolegę lub koleżankę.I nie ma znaczenia czy dotyczy to zabaw poza szkołą czy w niej.Jeśli w szkole,wiadomo, najczęściej wychowawca wprowadza rodziców w temat.Do czego zmierzam?Nie potrafię zrozumieć postawy dzisiejszego rodzica.Skąd bierze się,u większości, przeświadczenie,że to właśnie moje dziecko mówi prawdę?Dając tym samym do zrozumienia,że drugie zwyczajnie kłamie.A z obserwacji wnioskuję,że krótki czas po "zajściu"dzieci już nie bardzo same wiedzą jak to było.Pojawia się problem:słowo dziecka przeciwko słowu dziecka.Najlepiej gdy ktoś inny to widział,a i na tym polu,pomimo"świadków"zdarzenia,także pojawiają się odmienne wersje.Mam alergię na:każda matka broni swojego dziecka.Zależy jakie ma się do tego podejście.Osobiście staram się"wgryźć"się w problem,by móc wyciągnąć jakiekolwiek wnioski.Przede wszystkim,przynajmniej ja tak uważam,po wysłuchaniu wychowawcy i dzieci,jeśli w dalszym ciągu nie mam klarownego obrazu,rozważam czy moje dziecko mogło się minąć z prawdą.Wszyscy doskonale znamy swoje dzieci.Wystarczy często uśmieszek,znany nam wyraz twarzy i zagadka rozwiązana.Niestety najczęściej Ci,którzy są przeświadczeni o prawdomówności swych pociech,biorą udział w ich życiu właśnie PRZY OKAZJI takich niemiłych incydentów szkolnych.Zaznaczam,że piszę w tym przypadku o rodzicach,którzy są w domu,zajmują się wychowywaniem dzieci.Przyznam,że sama byłam w sytuacji,w której zwyczajnie nie wiedziałam jak postąpić z rodzicem,gdyż doskonale wiedziałam,że sprawa zakończy się obrazą,a jednocześnie świadomość,że ma nią wpływ drobnostka,doprowadzała do poczucia złości.Myślę,że jest to dość częsty problem w szkołach,między dziećmi i rodzicami.I jak się okazuje trzeba się trochę"napracować",żeby przysłowiowy wilk był syty i owca cała.Może ktoś również zwrócił uwagę na ten problem?Być może znalazł złoty środek?Może właśnie dzielenie się spostrzeżeniami i doświadczeniami z własnego życia pomoże nie tylko mi zrozumieć i spojrzeć na te zagadnienia z innej strony?Mam nadzieję,że nie jestem sama z podobnymi dylematami i zachęci to rodziców do zwykłej rozmowy o troskach szkolnego życia.
Pozdrawiam
Anna